Pierwszy dzień nowej szkoły zalany moimi łzami poprzedniego
wieczoru rozpoczął się ulewnym deszczem z samego rana, który wyręczył mnie w
płakaniu o szóstej. Moja mama już wtedy jadła za mało, a jej tabletki leżały
codziennie na stole całym stosem, w specjalnej, kryształowej misce. Mijałem to
miejsce w kuchni z wielkim westchnieniem, jak na małego chłopca. Widziałem, jak
różne kształty i kolory mogą mieć małe i większe tabletki i zastanawiałem się
od czego to zależy. Niektóre z nich miały nawet wzorki, które chciałem poznać.
Kiedyś kobieta nakryła mnie na przyglądaniu się temu dłużej, niż uznała to za
konieczne, ale za czasów mojej maleńkości nie znano bezstresowego wychowywania.
Płakała po wszystkim w swojej sypialni, zostając sama na swojej planecie, a ja
czułem, że nie mogłem oddychać, dławiąc się jej łzami. Właśnie dlatego,
wchodząc do kuchni tylko spoglądałem na miskę z tabletkami, ale już nie
analizowałem, czy więcej jest pomarańczowych, czy białych. Z resztą, wraz z
kolejnymi miesiącami było ich już tak wiele, że musiałbym w nich grzebać, a
tego na pewno matka by nie zdzierżyła. Wyszedłem na ciemniejszy niż zwykle chodnik
naprzeciwko nowego, pokrytego deszczowymi smugami domu i poczułem okrutny
początek nowego życia. Gimnazjum rozpocząłem od śmiechu niebieskiego chłopca,
który przysiadł się do mnie na kółku przyrodniczym, kiedy jeszcze nie
wiedziałem, co to znaczy homeopatia. Jego długie palce były krótkie, w
porównaniu z moimi, ale ich smukłość sprawiała, że wpatrywałem się w nie niczym
zaczarowany. Szczególnie, kiedy poprawiał nimi jasne włosy sunące po jasnym
czole. Wspominałem ten moment wielokrotnie, zastanawiając się, czy mógłbym
zamknąć te dłonie we własnym uścisku. Ale byłem tylko chłopcem. Właśnie dlatego
zamiast zrobić cokolwiek, ja czekałem, jakbym choć raz nie mógł stać się
sprawcą czynności. Szkoła była jedynym miejscem pozwalającym mi na pozostanie w
swoim świecie, który z każdym dniem stawał się coraz bardziej niebieski.
— Idziemy z
chłopakami nad rzekę uczyć się puszczać kaczki — powiedział, kiedy zamykałem
swoją szafkę i blokowałem jej zamek. — Idziesz z nami?
Był niższy ode mnie
od zawsze, więc automatycznie spojrzałem nieco w dół. W swojej dżinsowej kurtce
i białej koszulce włożonej w równie dżinsowe spodnie wyglądał jak mój ojciec na
zdjęciach z jego dzieciństwa, które od czasu do czasu pokazywała mi babcia.
Uśmiechnąłem się leciutko na widok jego idealnie delikatnych policzków i
jasnego spojrzenia, które nie było zmącone tą dziwną mgłą towarzyszącą moim.
Dolna warga chłopaka była nieco pełniejsza od górnej, a rysy twarzy układały
się falami, jakby nie było w nich niczego kanciastego. Kiedy za to sam
patrzyłem w lustro, moja twarz coraz bardziej przypominała rozszarpane płótno.
— A ktoś w ogóle umie
to robić, żeby nas nauczyć? — zapytałem, a Baekhyun położył dłoń na mojej
szafce, tak jak robili to wszyscy „Bad boye” w amerykańskich filmach, które tak
uwielbialiśmy.
— Oczywiście, że tak.
Chanyeol umie. — Wzruszył ramionami i przeszedł obok mnie, jakby nasza rozmowa
właśnie w tym momencie została zakończona. Wszystko wypełniło się jego
niebieskim zapachem, który wyczuwalny był jedynie przez moje zmysły. Odwróciłem
się zaskoczony, żeby patrzeć jak odchodzi, ale on zatrzymał się, obrócił z
powrotem do mnie i wytknął język. Oboje wiedzieliśmy, że nie muszę odpowiadać,
bo chodziłem za chłopakiem dosłownie wszędzie. Szybko wszyscy do tego przywykli
i chociaż Baekhyun często robił co do tego dziwne przytyki, to i tak
wiedziałem, że mnie lubi. Nie dlatego, że pozwalał mi na to. Po prostu widziałem
wielkie nadzieje w jego oczach, kiedy proponował mi jakieś wyjście.
Z resztą, ulubionym
zajęciem Byun Baekhyuna, oprócz udawania Bad boya i czytania starych wierszy
swojej mamy, było obserwowanie mnie. Bardzo szybko zauważał rzeczy, które do
mnie docierały dopiero dużo, dużo później. Zwykle uzmysławiał mi to wtedy, kiedy
obserwowanie jest utrudnione przez chowające się za horyzontem słońce. Noc,
jako ulubiona pora zwierzeń małych chłopców i równie małych dziewczynek siała w
Baekhyunie niesamowitą moc rozkochiwania mnie w jego aksamitnym głosie i lekkim
dotyku dłoni na moich policzkach.
— Lubisz moje palce,
prawda? — zapytał chłopak, kiedy leżeliśmy w moim pokoju na ulicznym
dywanie[O1] z niewygodnymi pluszakami na baterie pod głową. Jeszcze pół roku temu
coś robiły, ale w tamtym momencie już nie nadawały się nawet do tego, do czego
nam służyły. Było tak ciemno, że na całe szczęście nie widział moich piekących
policzków i wiercących się kolan, które nie mogły znieść bliskości najlepszego
przyjaciela.
— Co? Dlaczego niby?
— Gapisz się na nie,
kiedy robię notatki z literatury — stwierdził i po głosie słyszałem, że się
uśmiecha. Jego czarniejsze od nocy włosy załaskotały mnie w policzek w taki
sposób, że nawet plakat Iron Mana wiszący na mojej osobistej ścianie po lewej
stronie drzwi jakby się zarumienił. — Ale to w porządku. Nie będę ubierał
rękawiczek, żebyś mógł patrzeć na nie częściej.
Ta prostota zachowań
przyjaciela sprawiała, że śmiałem nazywać go swoim najlepszym i co jakiś czas
kiełkowała we mnie myśl, że może, ale tylko może, on również nie śpi po nocach
wspominając moje uśmiechy. Kiedyś byłem przekonany, że to zwykła przyjaźń. Że
to naturalna reakcja mojego organizmu na przywiązanie do drugiej osoby, która
traktuje mnie dobrze.
Pamiętam, że tego
dnia, w którym moje przekonanie legło w gruzach, dostałem bardzo dużego lizaka
z ogromną ilością koszenili w środku i słodkim, białym napisem, wyrażającym
wyznanie miłosne. Nie mam pojęcia, czy to faktycznie były walentynki, czy po
prostu mama znalazła to gdzieś na promocji tuż po nich. Oglądała film w
telewizji, a ja, zaczajony przy schodach w napięciu obserwowałem typowy rodzaj
romantycznego kina. Niebieskie światło telewizora odbijało się w moich oczach
nie dając mi poczuć choćby cienia zmęczenia, a skóra pod jego wpływem wydawała
się być biała niczym śnieg. Wszystko takie było – lawendowe ściany naszego
salonu, dziwny obraz wiszący na ścianie zaraz nad komodą i czarny kubek mojej
matki. W pewnym momencie, kiedy oczy głównych bohaterów się spotkały, a mnie i
głównej bohaterce zabiło mocniej serce, z głośników usłyszałem zdanie: „To była
miłość…”. Moje serce zamarło. Opóźniło pompowanie krwi do żył o jedną sekundę,
aż moje ciało poczuło nagły wstrząs i nawet oddech urwał się jakby zaskoczony.
Wszystko wokół się zatrzymało. Liczyła się tylko ta sekunda, w której mogłem
liczyć do dziesięciu, bo czas przestaje mieć znaczenie dla kogoś, kto umiera.
Nie mogłem unieść klatki piersiowej, chociaż bardzo chciałem. Położyłem dłoń na
swojej piersi i poczułem ból, więc od razu ją od siebie odsunąłem. Zamknąłem
oczy, mając wrażenie, że nigdy więcej nie będę w stanie poczuć tlenu w płucach.
Zrobiło mi się zimno i dopiero wtedy, moje ciało postanowiło o mnie zawalczyć.
Wrócił oddech, ale urywany. Moje serce biło jak szalone, nie rozumiejąc
dlaczego tlen nie dochodził do niego aż tak długo. Ręce drżały z zimna,
podobnie jak wargi, a po moich policzkach spływały równie zimne łzy. Z
niedowierzaniem pobiegłem do swojego pokoju, starając się nie narobić hałasu
(chociaż, z perspektywy czasu myślę, że moja mama bardzo dobrze wiedziała, że
siedzę praktycznie za jej plecami. Po prostu nie chciała robić mi kolejnej
awantury). Zamknąłem drzwi od swojego pokoju najciszej, jak tylko umiałem i
zacisnąłem pięści. Byłem zmuszony połknąć swoją dumę, ścisnąć ją gdzieś w
zarodku i udać, że nic się nie stało. Kiedy następnego dnia Baekhyun pytał
mnie, dlaczego jestem taki blady, powiedziałem, że grałem do późna.
***
2013, wrzesień
Miałem szesnaście
lat, kiedy niebieski chłopiec przestawał być moim na zawsze. Każdego dnia
tamtego roku ze strachem spoglądałem na jego lewy nadgarstek, jakbym z góry
zakładał, że moje imię na nim jest po prostu niemożliwe. Składałem sobie w sekrecie obietnice, że nigdy więcej
tak nie pomyślę, bo może jak będę posiadał wiele nadziei, to wszystko pójdzie
zgodnie z planem. Ale nie mogłem odejść od myśli, które przechodziły przez moją
głowę, jakby nie do końca były moimi. Słuchałem jak roznoszą się echem, czując,
że nie pozwalają mi oddychać dokładnie w ten sam sposób jak te kilka lat temu: nie możesz złapać go za dłoń; powinieneś
zdawać sobie sprawę z tego, że dla niego to i tak nic nie znaczy; zachowuj się
tak, żeby nikt niczego nie zauważył; nawet oddychać nie umiesz normalnie? Po
prostu podnieś klatkę piersiową i ją opuść, idioto. Potrafiłem już to robić
bez wprowadzania powietrza do obiegu w moim organizmie. Wszystko, byle tylko
ten głos ucichł.
— Sehun, czy ty
jeszcze jesteś ze mną, czy może już zupełnie odpłynąłeś? — zapytał Jongin,
kiedy siadaliśmy przy stołówkowym stoliku. Spojrzałem na niego nieco
nieprzytomny i uśmiechnąłem się tak, żeby nie miał wątpliwości, że wszystko w
porządku. Nie wiedziałem jeszcze, że Jongin tyle razy będzie widział ten
uśmiech, że w przyszłości zauważy różnicę między nim, a tym prawdziwym.
— Zastanawiałem się,
czy Baekhyun da radę cokolwiek przełknąć. Dzisiaj o jedenastej w nocy powinien
dostać imię.
Jongin pokręcił głową
z niedowierzaniem i zagryzł wargę w swoim odwiecznym odruchu. Wydawało mi się,
że tak często gryzie policzki od wewnętrznej strony, że musi mieć na nich wiele
ran. Jego granatowa bluza pognieciona od użytku pachniała perfumami. Kiedy
tylko nasze ramiona otarły się o siebie, poczułem je ze zdwojoną siłą. To nie
był ten sam zapach, który zostawiał po sobie Baekhyun, ale lubiłem go. Przy nim
mogłem oddychać tyle, ile mi się
podobało.
— Myślisz, że
dostanie twoje? — zapytał jak gdyby nigdy nic, a moja głowa znów musiała
przyjąć do siebie cudze myśli, jakby nie mogły chociaż na jedną chwilę zostać
zablokowane. Spojrzałem na Kima, który odwzajemnił moje spojrzenie chwilę
później i naprawdę mogłem zrozumieć, dlaczego wszyscy tak dużo o nim mówili.
Chłopak o takim wyglądzie naprawdę zdarza się raz na milion, a miłe usposobienie
jest klamrą łączącą jego osobowość w zgrabną całość.
— Bardzo w to wątpię —
wyznałem i westchnąłem, patrząc z wyrzutem na kanapkę z warzywami, która wydała
mi się o dużo za duża, by ją przełknąć. Bez słowa położyłem ją na tacy Jongina.
Całkiem dobrze mnie znał, a ja nie mogłem tego znieść.
***
Drugi sygnał w
słuchawce telefonu zakończył się w połowie.
— Baekhyun,
wszystkiego najlepszego…
—
Będę u ciebie za chwilę — wydyszał w słuchawkę i dopiero wtedy usłyszałem w
słuchawce odgłosy przejeżdżających samochodów. — Nie mam siły spędzać urodzin
ze starymi. Twoja mama chyba jest jeszcze w pracy, prawda? Rano ukryję się w
szafie, nie martw się.
Już
kilka razy zrobiliśmy coś takiego. Za każdym razem niebieska wiązka światła
zostawała w mojej szafie, jakby nie potrzebowała wylecieć do swojego
właściciela i starała się złamać mi serce po raz kolejny samym istnieniem. Nie
panowałem nad sobą wspominając, jak Baekhyun ubierał moje bluzy, a jego
delikatny zapach utrzymywał się na nich przez kolejne godziny. Usiadłem bez sił
na swoim łóżku, z telefonem przy uchu i na wpół otwartymi ustami, przez które
oddychałem. Było to o niebo łatwiejsze, a tego potrzebowałem, kiedy kolejne
wspomnienie przemknęło mi przez głowę. Palce Baekhyuna sunące po rękawach moich
wiszących na wieszakach koszul i ta dziwna intensywność niebieskiego
spojrzenia, kiedy jego dłoń schodziła coraz niżej, aż do mankietów. Zasypianie
obok niego, było jak cudowne umieranie w ramionach ciemnej nocy, która karała
mnie za światło Byuna. Cierpienie stało się słodyczą, kiedy byłem obok niego,
bo podświadomie wolałem udawać, że to uczucie mnie uskrzydla. Jednak już jako dzieciak wiedziałem, że miłość liczy tylko sekundy
przed odcięciem głowy. W pewnym momencie motyle w brzuchu są tylko zabijającymi
od wewnątrz chochlikami, a uczucie gnicia szczątków jelit daje im satysfakcję.
Baekhyun sprawiał, że czułem się wypełniony chochlikami po samo gardło.
Zachciało mi się rzygać.
—
Jasne, czekam. Przynieś coś do jedzenia.
—
Mam papierosy.
Nie
lubiłem papierosów. Szczególnie, kiedy je jadłem.
—
Nie chwal się. Po prostu przyjdź i wypal ze mną pół paczki w milczeniu. Mam
dość twojego paplania.
— Też Cię kocham.
Przyszedł i czułem,
że już pił trochę alkoholu, ale nie pytałem o nic, kiedy wskoczył do mojego
pokoju, otworzył na oścież okno i rzucił w moją stronę paczkę papierosów, z
której wcześniej wyjął jednego szluga. Przepięknym gestem zapalił zapalniczkę i
odpalił końcówkę papierosa, która zajarzyła się żarem. Szary dym połączył się z
niebieskim, który panoszył się po moim pokoju. Było grubo po jedenastej i
bardzo dobrze widziałem złoty ślad na jego nadgarstku. Patrzyłem, jak lśni w
lampach miasta, które oświetlały jako jedyne nasze twarze, kiedy on brał filtr
szluga w swoje wargi i zaciągał się dymem. Płuca wypełnione dymem kiedyś
reagowały sprzeciwem, ale Baekhyun już od dawna panował nad własnym ciałem. Poczułem
rządzę swojego niespełnionego uczucia, kiedy podchodziłem do niego i z
papierosem między palcami przypalałem swojego szluga o jego. W tym samym
momencie, on patrzył mi w oczy i wypuszczał dym z ust delikatnymi ruchami warg.
Intymność doznania była dla mnie zbyt duża. Moje szesnastoletnie serce
doznawało kolejnego ataku i cieszyłem
się, że jego powodem znów był Baekhyun.
— Mam już imię —
wymruczał, patrząc mi w oczy.
Zaciągnąłem się z myślą, że gdybym to był ja, już
dawno robilibyśmy wszystko, tylko nie to. Jedzenie dymu było satysfakcjonujące.
Podobnie jak zapychanie się nim po brzegi gardła, wraz z powracającą chęcią, by
to wszystko wypluć, a jednocześnie połknąć, wcisnąć do środka i poczuć
cholernie mocny ból. Bezwiednie spojrzałem w stronę jego prawego nadgarstka,
którego on wcale nie zasłaniał. Dobrze wiedział, że nie jestem w stanie
odczytać niczego. Patrzył mi w oczy, kiedy połykał dym.
— Kim jest ten szczęściarz,
hm?
— A jakbym
powiedział, że ty nim jesteś? — zapytał mnie cicho, jakby zbyt ciekawy, bym
faktycznie mógł odpowiedzieć na pytanie.
Kilka sekund później nasze wargi złączyły się w
pocałunku bez dotyku języków. Baekhyun pachniał okropnie i smakował dokładnie
tak samo jak ja, ale ta chwila była dla mnie najpiękniejszą, póki trwała.
Później, między jednym muśnięciem ust, a drugim, Baekhyun postanowił złamać
moje serce ostatecznie i naprawdę okrutnie.
— Tak naprawdę jest
nim Chanyeol.
I poczułem się jak w
hipnagogu, z którego nie mogłem się wyrwać. Złapałem jego policzek otwartą
dłonią i tylko pogłębiłem pocałunek, by już nie mógł powiedzieć nawet słowa. Na
siłę próbowałem tworzyć sploty naszych języków, ale na próżno. Nawet, gdy moja
druga dłoń wyrzuciła niedojedzonego peta przez okno, by wylądować na jego
biodrze, on wyrwał się z tego uścisku i wybiegł z mojego pokoju, jakby dopiero
teraz zdał sobie sprawę z tego, czego nie mówiłem. Na podłodze została siatka z
piwem.
Czułem na ustach
niebieski, który wydał mi się zbyt słodki, żeby był prawdziwy. Wyjąłem z siatki
pierwszą puszkę i spojrzałem w okno. Widziałem, jak wychodził z mojego domu i
usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Biegł, nie odwracając się za siebie i starając
się wyciągnąć telefon. Jego ruchy wyglądały tak, jakby pierwszy raz w życiu
naprawdę się przestraszył. Nie chciałem iść za nim, bo moje płuca znów się
zacięły. Nawet oddychać nie umiesz
normalnie? Po prostu podnieś klatkę piersiową i ją opuść, idioto. Zrobiłem
co mi kazały, ale nie wpuściłem do środka nawet krzty powietrza. Otworzyłem
puszkę z piwem, wraz ze swoimi ustami i wtedy poczułem, że zacząłem się
krztusić. Bolał mnie każdy kolejny oddech, moje oczy zaszły łzami, a ręce
dygotały tak, że nie byłem w stanie utrzymać piwa. Położyłem je na parapecie,
czekając aż atak minie, a kiedy dłonie stały się po prostu zimne, popiłem ból
alkoholem. Dreszcze rozchodzące się po moim ciele ostrzegały mnie wraz z
kolejnymi łzami, a we wnętrzu moich dłoni powstały wgłębienia po paznokciach.
Byłem młody, piłem
może trzeci raz w życiu. Już po drugiej puszce czułem, że nie wiem do końca jak
wymawia się moje imię. Wypiłem kolejne dwie i wpadłem na cudowny pomysł.
Następnego dnia
obudziłem się w pokoju, który poznałem dopiero po chwili. Tak jak mój, miał
białe ściany obklejone plakatami super bohaterów, ale więcej tam było Hulka,
niż Iron Mana. Głowa bolała mnie bardziej niż kiedykolwiek, a miska postawiona obok
moich butów szybko znalazła swoje zastosowanie. Cały osłabiony przez
nienawidzący mnie organizm, krztusiłem się własnymi wymiocinami i łzami. Jongin
wszedł do pokoju jak tylko mnie usłyszał. Lub może to był jedynie zbieg
okoliczności, że kiedy przestałem na chwilę wymiotować, poczułem jego dłoń na
karku i szelest pościeli, na której usiadł. Chłopak przytrzymał mi miskę.
— Aż tak źle ci się
spało?
Wtedy znów zrobiło mi
się niedobrze, a Jongin zaprowadził mnie do łazienki.
***
Maj, 2015
Szare
słońce przechodziło swoim światłem między gałęziami i liśćmi, które poruszały
się na wietrze niczym zerwane żagle. Leżałem pod drzewem na szkolnym patio, z głową
ułożoną na jednym z jego korzeni. Uniosłem swoją rękę i uśmiechnąłem się, gdy
zobaczyłem promienie na swojej skórze. Ciepło poczułem dopiero po kilku
kolejnych chwilach, a mój uśmiech stał się większy.
—
Wiedziałem, że cię tu znajdę — usłyszałem głos, który uprzedził cień padający
na moje ciało. Jeszcze nie wiedziałem, że słońce zasłoniła mi inna gwiazda.
—
Nie zasłaniaj mi promieni. Chcę jeszcze raz zobaczyć jak świeci — powiedziałem,
a Jongin położył się tuż obok mnie. Nasze ramiona dotykały się lekko, a białe
koszule zaszeleściły pod własnym dotykiem. Uniosłem znów rękę i spojrzałem na
swój lewy nadgarstek z chińskimi znakami, które łączyły moją bladą skórę z
siatką żył pod nią. Złota nić zdawała się oślepiać mnie swoim blaskiem. Chłopak
obok mnie zaśmiał się cicho i również uniósł swoją dłoń, by po chwili i jego
nadgarstek mienił się złotym blaskiem tuż obok mojego. Imię Kyungsoo było
dłuższe, a skóra Jongina cudownie oliwkowa, więc jego napis wyglądał jak
biżuteria, a nie próba zamaskowania gnijącego wnętrza. Prychnąłem, ale
uśmiechnąłem się, kiedy jego dłoń zaczepiła moją.
—
Pytałem swojego hyunga jak to się wymawia — powiedział nagle, a ja od razu
odwróciłem się na brzuch, czując w nim chochliki. Spojrzałem na jego twarz,
którą rozświetliło moje oblicze. — Lu Han.
Spojrzałem
na swój nadgarstek raz jeszcze, a dwa chińskie znaki zdawały się mienić jeszcze
bardziej. Powtórzyłem imię kilka razy, czując się kompletnym na jedną chwilę.
Mimo tego, że to Jongin był tym, który ucałował moje przeznaczenie tuż po tym,
jak pojawiło się na skórze.
—
Muszę go znaleźć.
—
Wiem — odparł krótko. Miałem wrażenie, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale nic
takiego się nie zdarzyło. Jongin nie wierzył w głupoty nadgarstków i wielkie
miłości, które tworzyło przeznaczenie. Właśnie dlatego, kiedy była mowa o
Luhanie, automatycznie przestawał się odzywać. Czasami po prostu przerywał mi
pocałunkami, po czym tłumaczył się, że nie znosi tego tematu. Ale nie było
nigdy mowy o Kyungsoo. Ani razu nie słyszałem, żeby wymawiał to imię.
—
Ucieknij ze mną do Chin — wypaliłem. — Za chwilę wakacje, wynajmę jakieś
mieszkanie i za wszystko zapłacę, obiecuję. I tak bardzo wątpię, że go znajdę,
ale… Nie tylko po to można tam pojechać. Ucieknijmy.
Ale
Jongin nigdy później nie chciał z nikim uciekać i to ja powinienem wiedzieć o
tym najlepiej. Zadałem mu ból. Patrzył w moje oczy i widziałem, jak minimalne
iskierki, które jeszcze miał, zgasiłem jedną po drugiej. Stał się szary jak
słońce.
Następnego
dnia widziałem wszystko wyraźnie, jakby szarość rozpoczęła swoje dni świetności
na dobre, kiedy postanawiała ulewnym deszczem rozmyć wszelkie kolory. Wybiegłem
z domu tak jak Baekhyun, ale nie szukałem po kieszeniach swojego telefonu.
Przed nikim nie uciekałem. Patrzyłem na drogi, bardzo dobrze wiedząc, że
wszystkie one prowadzą na cmentarz, aż w końcu właśnie w nim wylądowałem.
Przestałem biec. Jest coś niesamowitego w atmosferze, którą tworzą uśpieni na
wieki. Czasami patrzyłem na zdjęcia ludzi, którzy już dawno tworzyli swoją
wieczność pod kamiennymi płytami i zastanawiałem się w jakim stadium rozkładu
są ich ciała. Dopiero wtedy zauważyłem, że pada już naprawdę mocno, a burza
zapowiedziała swój początek ogromną błyskawicą. Prawie podskoczyłem, słysząc
ogrom jej uderzenia i przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej dostać się do nie
całkiem nowego mieszkania siostry Jongina. Kiedy dotarłem, po jej zdjęciu
spływały gorzkie krople deszczu, a ona nadal była uśmiechnięta. Zabrałem już
przemoczonego misia z płyty grobowej i schowałem go pod kurtkę, jakby był
żywym, małym, zziębniętym stworzeniem. Zacisnąłem zęby i znów zacząłem biec,
chociaż tutaj nie wypadało. Biegłem nie przez deszcz, ale usilną potrzebę
zobaczenia chłopaka. Jego dom nie był tak daleko, dlatego już chwilę później
przeskakiwałem przez furtkę i tłukłem pięścią w drzwi. Pamiętam, że było mi
bardzo zimno. Otworzył drzwi i pociągnął nosem, ale kiedy zobaczył, że to ja,
chciał z powrotem je zamknąć bez słowa. Włożyłem stopę między futrynę a drzwi w
ostatniej chwili. Zabolało mnie całe śródstopie, ale zacisnąłem zęby i na siłę
otworzyłem je na nowo. Wyciągnąłem misia zza kurtki.
—
Pomyślałem, że zgnije, jeżeli cały czas będzie tak padało i… Przyniosłem — powiedziałem,
a on patrzył na mnie z niedowierzaniem.
Z kosmyków, które wypadły mi spod kaptura kapały
resztki deszczu na moje policzki i byłem prawie pewien, że wyglądałem, jakbym
płakał. Jongin za to, w swojej o wiele za dużej bluzie i wygniecionych dresach
zagryzł policzek od wewnątrz, spoglądał wszędzie, byle tylko nasze oczy nie
spotkały się znowu. Zabrał pluszaka agresywnym gestem i przycisnął go sobie do
piersi, plamiąc swoją koszulkę.
—
Nie musiałeś — powiedział, a jego chrypa brzmiała nieco bardziej znośnie niż
kilka dni temu.
—
Ale chciałem.
—
Więcej nie musisz chcieć — prawie szepnął, a kiedy tylko zabrałem stopę, on po
prostu trzasnął mi drzwiami przed nosem.
***
Każdej
nocy przed zaśnięciem zastanawiałem się kim jest Luhan. Nie starałem się
tworzyć wyimaginowanego ciała, które miało mi odpowiadać, ale raczej
uzgadniałem ze sobą jakie cechy chciałbym, by miał. Kolorowałem cały zarys jego
życia, marząc go co poranek i zastanawiając się nad tym od nowa. Ta zabawa
miała sens tylko w mojej głowie i to właśnie dzięki niej byłem w stanie zasnąć
spokojnie każdej nocy. Tak, jak kiedyś nie mogłem wytrzymać przez napór, jaki
tworzyła pierzasta pościel na mojej klatce piersiowej, tak teraz myślałem o
ciężarze, jaki będzie zostawiał po sobie mężczyzna na moim ciele i zasypiałem.
Z myślą, że przecież Chiny są małe w porównaniu do całej reszty świata. Czując
w klatce piersiowej własne połamane na części, niebieskie serce, oczami
wyobraźni widziałem jak Luhan bierze je w ręce i ma sposób na to, by je naprawić.
Patrzyłem, jak układa je po swojemu kładąc ręce przy mojej szyi i śmiejąc się z
moich żartów. Prawie czułem jego delikatny oddech na własnym policzku i
marzyłem, by go dotknąć. Poczuć, że to nie jest tylko moja wyobraźnia, chociaż
Luhan nie był ani trochę realny. Pocieszenie, które przychodziło zaraz po fali
moich oczekiwań nie było niczym innym, jak tylko nadziejami.
Po
kilku dniach Jongin wrócił do szkoły, ale ja już nie siedziałem z nim na
stołówce. Patrzyłem, jak siada przy swoim stoliku samotnie, by zaraz obok niego
zebrało się kółeczko adoracji, które jeszcze niedawno potrafiłem zgrabnie odsyłać
na swoje miejsce. Ja za to grzałem niewygodne krzesło zaraz obok dziwnego
chłopaka, który od zawsze siedział sam. Przez pierwsze kilka dni zupełnie nie
zdejmował ze swoich uszu słuchawek, kiedy przy nim siedziałem, ale dzisiaj
wyjątkowo od razu je ściągnął, kiedy
tylko położyłem tackę z jedzeniem obok tej jego. Nie zauważyłem tego w
pierwszej chwili, bo mój wzrok nadal wbity był w Jongina, który przystojnym
gestem poprawiał swoje ciemne, coraz dłuższe włosy, które układały się już w
lekkie fale.
—
Nie siedzisz już z Kaiem, bo zerwaliście, czy jestem nową gwiazdą ukrytej
kamery? — zapytał nagle ten dziwny chłopak i wziął do ust frytkę. Dopiero wtedy
tak naprawdę spojrzałem na jego twarz i zauważyłem, że na jego ustach gra nieco
ironiczny uśmiech, udekorowany dołeczkiem w lewym policzku. Zaskoczył mnie. Nie
miałem pojęcia, że ten chłopak w ogóle umie mówić. — Jongin często o tobie mówi
na wuefie. To ja powiedziałem mu jak wymawia się imię, które dostałeś —
powiedział i podał mi rękę, którą czym prędzej uścisnąłem. — Yixing.
—
Sehun.
—
Wiem — powiedział. — Ostatnio widziałem, jak grałeś w kosza po zajęciach.
Powinieneś zacząć uczyć się kontrolować ruchy swoich nóg. Przewracasz się
zaskakująco często, jak na osiemnastolatka. I robisz o dużo za dużo przerw.
Twoje ciało nigdy się nie wyrzeźbi, skoro nie pozwalasz mu się prawdziwie
zmęczyć.
Nigdy
wcześniej i nigdy później nie poznałem nikogo, kto mówiłby tak dużo rzeczy na
raz, ale chyba właśnie dlatego bardzo szybko złapaliśmy wspólne wibracje. On
mówił o wszystkim, co tylko chciał, a ja nie miałem nic przeciwko słuchaniu i
odzywaniu się tylko od czasu do czasu. I choć tak wiele słów wychodziło z jego
ust, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wraz z każdym dniem wiem o nim coraz
mniej. Ukrył nawet przede mną fakt, że jest dwa lata starszy i tak naprawdę
nigdy nie dowiedziałem się o tym od niego. Dopiero, kiedy zaczepił mnie jego
kolega z klasy okazało się, dlaczego wszyscy prócz mnie wołali na niego
‘hyung’.
—
Dlaczego nie powiedziałeś mi, że jesteś moim hyungiem? — zapytałem pewnego
dnia, kiedy słońce znów wróciło do łask, a droga ze szkoły wyjątkowo nam się
dłużyła. Yixing poprawił wtedy swoje włosy tą samą ręką, na której miał
niezliczoną ilość bransoletek i rzemyków wątpliwej jakości.
—
Nie musisz wiedzieć wszystkiego – zauważył, jeszcze bardziej zwalniając rytm
kroków. — Wiesz, to jedne z tych drzwi, których nie możesz otworzyć, bo i tak
nie umiałbyś ich zamknąć.
Mówił
zagadkami, ale to była jedna z tych rzeczy, którą naprawdę lubiłem. Przypominało
mi to czasy, kiedy Baekhyun czytał mi wiersze swojej mamy, a później
analizowaliśmy wszystkie słowa, jakby one faktycznie miały jakieś znaczenie. Nie
do końca rozumiałem jego zamykanie się w szczelnym pancerzu, przy równoczesnej
próbie bycia naprawdę otwartą i elastyczną osobą, do której w gruncie rzeczy
lgnęło wiele osób. Ta dwoistość jego charakteru była zbieżna z sytuacjami w
jakich się znajdował. Potrafił brać na siebie wielkie wyzwania, ale z drugiej
strony starał się nie wychodzić im naprzeciw. Dokładnie tak jakby oczekiwał, że
one się zjawią, ale nie chciał sam ich wywoływać. Nasza relacja wyglądała
podobnie – to ja przykleiłem się do niego. On tylko każdego kolejnego dnia
przyjmował moje towarzystwo wraz z właściwą tylko jemu dawką spokoju i
oczekiwania, jakby wiedział, że tak właśnie się stanie i nic nie zamierzał z
tym zrobić. Poniekąd czułem się, jakby wcale nie chciał ze mną rozmawiać, ale
za bardzo lubiłem jego towarzystwo.