piątek, 22 czerwca 2018

Próba; expectations, fragment.



Pierwszy dzień nowej szkoły zalany moimi łzami poprzedniego wieczoru rozpoczął się ulewnym deszczem z samego rana, który wyręczył mnie w płakaniu o szóstej. Moja mama już wtedy jadła za mało, a jej tabletki leżały codziennie na stole całym stosem, w specjalnej, kryształowej misce. Mijałem to miejsce w kuchni z wielkim westchnieniem, jak na małego chłopca. Widziałem, jak różne kształty i kolory mogą mieć małe i większe tabletki i zastanawiałem się od czego to zależy. Niektóre z nich miały nawet wzorki, które chciałem poznać. Kiedyś kobieta nakryła mnie na przyglądaniu się temu dłużej, niż uznała to za konieczne, ale za czasów mojej maleńkości nie znano bezstresowego wychowywania. Płakała po wszystkim w swojej sypialni, zostając sama na swojej planecie, a ja czułem, że nie mogłem oddychać, dławiąc się jej łzami. Właśnie dlatego, wchodząc do kuchni tylko spoglądałem na miskę z tabletkami, ale już nie analizowałem, czy więcej jest pomarańczowych, czy białych. Z resztą, wraz z kolejnymi miesiącami było ich już tak wiele, że musiałbym w nich grzebać, a tego na pewno matka by nie zdzierżyła. Wyszedłem na ciemniejszy niż zwykle chodnik naprzeciwko nowego, pokrytego deszczowymi smugami domu i poczułem okrutny początek nowego życia. Gimnazjum rozpocząłem od śmiechu niebieskiego chłopca, który przysiadł się do mnie na kółku przyrodniczym, kiedy jeszcze nie wiedziałem, co to znaczy homeopatia. Jego długie palce były krótkie, w porównaniu z moimi, ale ich smukłość sprawiała, że wpatrywałem się w nie niczym zaczarowany. Szczególnie, kiedy poprawiał nimi jasne włosy sunące po jasnym czole. Wspominałem ten moment wielokrotnie, zastanawiając się, czy mógłbym zamknąć te dłonie we własnym uścisku. Ale byłem tylko chłopcem. Właśnie dlatego zamiast zrobić cokolwiek, ja czekałem, jakbym choć raz nie mógł stać się sprawcą czynności. Szkoła była jedynym miejscem pozwalającym mi na pozostanie w swoim świecie, który z każdym dniem stawał się coraz bardziej niebieski.

                — Idziemy z chłopakami nad rzekę uczyć się puszczać kaczki — powiedział, kiedy zamykałem swoją szafkę i blokowałem jej zamek. — Idziesz z nami?
Był niższy ode mnie od zawsze, więc automatycznie spojrzałem nieco w dół. W swojej dżinsowej kurtce i białej koszulce włożonej w równie dżinsowe spodnie wyglądał jak mój ojciec na zdjęciach z jego dzieciństwa, które od czasu do czasu pokazywała mi babcia. Uśmiechnąłem się leciutko na widok jego idealnie delikatnych policzków i jasnego spojrzenia, które nie było zmącone tą dziwną mgłą towarzyszącą moim. Dolna warga chłopaka była nieco pełniejsza od górnej, a rysy twarzy układały się falami, jakby nie było w nich niczego kanciastego. Kiedy za to sam patrzyłem w lustro, moja twarz coraz bardziej przypominała rozszarpane płótno.
— A ktoś w ogóle umie to robić, żeby nas nauczyć? — zapytałem, a Baekhyun położył dłoń na mojej szafce, tak jak robili to wszyscy „Bad boye” w amerykańskich filmach, które tak uwielbialiśmy.
— Oczywiście, że tak. Chanyeol umie. — Wzruszył ramionami i przeszedł obok mnie, jakby nasza rozmowa właśnie w tym momencie została zakończona. Wszystko wypełniło się jego niebieskim zapachem, który wyczuwalny był jedynie przez moje zmysły. Odwróciłem się zaskoczony, żeby patrzeć jak odchodzi, ale on zatrzymał się, obrócił z powrotem do mnie i wytknął język. Oboje wiedzieliśmy, że nie muszę odpowiadać, bo chodziłem za chłopakiem dosłownie wszędzie. Szybko wszyscy do tego przywykli i chociaż Baekhyun często robił co do tego dziwne przytyki, to i tak wiedziałem, że mnie lubi. Nie dlatego, że pozwalał mi na to. Po prostu widziałem wielkie nadzieje w jego oczach, kiedy proponował mi jakieś wyjście.

Z resztą, ulubionym zajęciem Byun Baekhyuna, oprócz udawania Bad boya i czytania starych wierszy swojej mamy, było obserwowanie mnie. Bardzo szybko zauważał rzeczy, które do mnie docierały dopiero dużo, dużo później. Zwykle uzmysławiał mi to wtedy, kiedy obserwowanie jest utrudnione przez chowające się za horyzontem słońce. Noc, jako ulubiona pora zwierzeń małych chłopców i równie małych dziewczynek siała w Baekhyunie niesamowitą moc rozkochiwania mnie w jego aksamitnym głosie i lekkim dotyku dłoni na moich policzkach.
— Lubisz moje palce, prawda? — zapytał chłopak, kiedy leżeliśmy w moim pokoju na ulicznym dywanie[O1]  z niewygodnymi pluszakami na baterie pod głową. Jeszcze pół roku temu coś robiły, ale w tamtym momencie już nie nadawały się nawet do tego, do czego nam służyły. Było tak ciemno, że na całe szczęście nie widział moich piekących policzków i wiercących się kolan, które nie mogły znieść bliskości najlepszego przyjaciela.
— Co? Dlaczego niby?
— Gapisz się na nie, kiedy robię notatki z literatury — stwierdził i po głosie słyszałem, że się uśmiecha. Jego czarniejsze od nocy włosy załaskotały mnie w policzek w taki sposób, że nawet plakat Iron Mana wiszący na mojej osobistej ścianie po lewej stronie drzwi jakby się zarumienił. — Ale to w porządku. Nie będę ubierał rękawiczek, żebyś mógł patrzeć na nie częściej.

Ta prostota zachowań przyjaciela sprawiała, że śmiałem nazywać go swoim najlepszym i co jakiś czas kiełkowała we mnie myśl, że może, ale tylko może, on również nie śpi po nocach wspominając moje uśmiechy. Kiedyś byłem przekonany, że to zwykła przyjaźń. Że to naturalna reakcja mojego organizmu na przywiązanie do drugiej osoby, która traktuje mnie dobrze.
Pamiętam, że tego dnia, w którym moje przekonanie legło w gruzach, dostałem bardzo dużego lizaka z ogromną ilością koszenili w środku i słodkim, białym napisem, wyrażającym wyznanie miłosne. Nie mam pojęcia, czy to faktycznie były walentynki, czy po prostu mama znalazła to gdzieś na promocji tuż po nich. Oglądała film w telewizji, a ja, zaczajony przy schodach w napięciu obserwowałem typowy rodzaj romantycznego kina. Niebieskie światło telewizora odbijało się w moich oczach nie dając mi poczuć choćby cienia zmęczenia, a skóra pod jego wpływem wydawała się być biała niczym śnieg. Wszystko takie było – lawendowe ściany naszego salonu, dziwny obraz wiszący na ścianie zaraz nad komodą i czarny kubek mojej matki. W pewnym momencie, kiedy oczy głównych bohaterów się spotkały, a mnie i głównej bohaterce zabiło mocniej serce, z głośników usłyszałem zdanie: „To była miłość…”. Moje serce zamarło. Opóźniło pompowanie krwi do żył o jedną sekundę, aż moje ciało poczuło nagły wstrząs i nawet oddech urwał się jakby zaskoczony. Wszystko wokół się zatrzymało. Liczyła się tylko ta sekunda, w której mogłem liczyć do dziesięciu, bo czas przestaje mieć znaczenie dla kogoś, kto umiera. Nie mogłem unieść klatki piersiowej, chociaż bardzo chciałem. Położyłem dłoń na swojej piersi i poczułem ból, więc od razu ją od siebie odsunąłem. Zamknąłem oczy, mając wrażenie, że nigdy więcej nie będę w stanie poczuć tlenu w płucach. Zrobiło mi się zimno i dopiero wtedy, moje ciało postanowiło o mnie zawalczyć. Wrócił oddech, ale urywany. Moje serce biło jak szalone, nie rozumiejąc dlaczego tlen nie dochodził do niego aż tak długo. Ręce drżały z zimna, podobnie jak wargi, a po moich policzkach spływały równie zimne łzy. Z niedowierzaniem pobiegłem do swojego pokoju, starając się nie narobić hałasu (chociaż, z perspektywy czasu myślę, że moja mama bardzo dobrze wiedziała, że siedzę praktycznie za jej plecami. Po prostu nie chciała robić mi kolejnej awantury). Zamknąłem drzwi od swojego pokoju najciszej, jak tylko umiałem i zacisnąłem pięści. Byłem zmuszony połknąć swoją dumę, ścisnąć ją gdzieś w zarodku i udać, że nic się nie stało. Kiedy następnego dnia Baekhyun pytał mnie, dlaczego jestem taki blady, powiedziałem, że grałem do późna.

***

2013, wrzesień
Miałem szesnaście lat, kiedy niebieski chłopiec przestawał być moim na zawsze. Każdego dnia tamtego roku ze strachem spoglądałem na jego lewy nadgarstek, jakbym z góry zakładał, że moje imię na nim jest po prostu niemożliwe. Składałem sobie w sekrecie obietnice, że nigdy więcej tak nie pomyślę, bo może jak będę posiadał wiele nadziei, to wszystko pójdzie zgodnie z planem. Ale nie mogłem odejść od myśli, które przechodziły przez moją głowę, jakby nie do końca były moimi. Słuchałem jak roznoszą się echem, czując, że nie pozwalają mi oddychać dokładnie w ten sam sposób jak te kilka lat temu: nie możesz złapać go za dłoń; powinieneś zdawać sobie sprawę z tego, że dla niego to i tak nic nie znaczy; zachowuj się tak, żeby nikt niczego nie zauważył; nawet oddychać nie umiesz normalnie? Po prostu podnieś klatkę piersiową i ją opuść, idioto. Potrafiłem już to robić bez wprowadzania powietrza do obiegu w moim organizmie. Wszystko, byle tylko ten głos ucichł.
— Sehun, czy ty jeszcze jesteś ze mną, czy może już zupełnie odpłynąłeś? — zapytał Jongin, kiedy siadaliśmy przy stołówkowym stoliku. Spojrzałem na niego nieco nieprzytomny i uśmiechnąłem się tak, żeby nie miał wątpliwości, że wszystko w porządku. Nie wiedziałem jeszcze, że Jongin tyle razy będzie widział ten uśmiech, że w przyszłości zauważy różnicę między nim, a tym prawdziwym.
— Zastanawiałem się, czy Baekhyun da radę cokolwiek przełknąć. Dzisiaj o jedenastej w nocy powinien dostać imię.
Jongin pokręcił głową z niedowierzaniem i zagryzł wargę w swoim odwiecznym odruchu. Wydawało mi się, że tak często gryzie policzki od wewnętrznej strony, że musi mieć na nich wiele ran. Jego granatowa bluza pognieciona od użytku pachniała perfumami. Kiedy tylko nasze ramiona otarły się o siebie, poczułem je ze zdwojoną siłą. To nie był ten sam zapach, który zostawiał po sobie Baekhyun, ale lubiłem go. Przy nim mogłem oddychać tyle, ile mi się podobało.
— Myślisz, że dostanie twoje? — zapytał jak gdyby nigdy nic, a moja głowa znów musiała przyjąć do siebie cudze myśli, jakby nie mogły chociaż na jedną chwilę zostać zablokowane. Spojrzałem na Kima, który odwzajemnił moje spojrzenie chwilę później i naprawdę mogłem zrozumieć, dlaczego wszyscy tak dużo o nim mówili. Chłopak o takim wyglądzie naprawdę zdarza się raz na milion, a miłe usposobienie jest klamrą łączącą jego osobowość w zgrabną całość.
— Bardzo w to wątpię — wyznałem i westchnąłem, patrząc z wyrzutem na kanapkę z warzywami, która wydała mi się o dużo za duża, by ją przełknąć. Bez słowa położyłem ją na tacy Jongina. Całkiem dobrze mnie znał, a ja nie mogłem tego znieść.

***
Drugi sygnał w słuchawce telefonu zakończył się w połowie.
— Baekhyun, wszystkiego najlepszego…
                — Będę u ciebie za chwilę — wydyszał w słuchawkę i dopiero wtedy usłyszałem w słuchawce odgłosy przejeżdżających samochodów. — Nie mam siły spędzać urodzin ze starymi. Twoja mama chyba jest jeszcze w pracy, prawda? Rano ukryję się w szafie, nie martw się.
                Już kilka razy zrobiliśmy coś takiego. Za każdym razem niebieska wiązka światła zostawała w mojej szafie, jakby nie potrzebowała wylecieć do swojego właściciela i starała się złamać mi serce po raz kolejny samym istnieniem. Nie panowałem nad sobą wspominając, jak Baekhyun ubierał moje bluzy, a jego delikatny zapach utrzymywał się na nich przez kolejne godziny. Usiadłem bez sił na swoim łóżku, z telefonem przy uchu i na wpół otwartymi ustami, przez które oddychałem. Było to o niebo łatwiejsze, a tego potrzebowałem, kiedy kolejne wspomnienie przemknęło mi przez głowę. Palce Baekhyuna sunące po rękawach moich wiszących na wieszakach koszul i ta dziwna intensywność niebieskiego spojrzenia, kiedy jego dłoń schodziła coraz niżej, aż do mankietów. Zasypianie obok niego, było jak cudowne umieranie w ramionach ciemnej nocy, która karała mnie za światło Byuna. Cierpienie stało się słodyczą, kiedy byłem obok niego, bo podświadomie wolałem udawać, że to uczucie mnie uskrzydla. Jednak  już jako dzieciak  wiedziałem, że miłość liczy tylko sekundy przed odcięciem głowy. W pewnym momencie motyle w brzuchu są tylko zabijającymi od wewnątrz chochlikami, a uczucie gnicia szczątków jelit daje im satysfakcję. Baekhyun sprawiał, że czułem się wypełniony chochlikami po samo gardło. Zachciało mi się rzygać.
                — Jasne, czekam. Przynieś coś do jedzenia.
                — Mam papierosy.
                Nie lubiłem papierosów. Szczególnie, kiedy je jadłem.
                — Nie chwal się. Po prostu przyjdź i wypal ze mną pół paczki w milczeniu. Mam dość twojego paplania.
— Też Cię kocham.
Przyszedł i czułem, że już pił trochę alkoholu, ale nie pytałem o nic, kiedy wskoczył do mojego pokoju, otworzył na oścież okno i rzucił w moją stronę paczkę papierosów, z której wcześniej wyjął jednego szluga. Przepięknym gestem zapalił zapalniczkę i odpalił końcówkę papierosa, która zajarzyła się żarem. Szary dym połączył się z niebieskim, który panoszył się po moim pokoju. Było grubo po jedenastej i bardzo dobrze widziałem złoty ślad na jego nadgarstku. Patrzyłem, jak lśni w lampach miasta, które oświetlały jako jedyne nasze twarze, kiedy on brał filtr szluga w swoje wargi i zaciągał się dymem. Płuca wypełnione dymem kiedyś reagowały sprzeciwem, ale Baekhyun już od dawna panował nad własnym ciałem. Poczułem rządzę swojego niespełnionego uczucia, kiedy podchodziłem do niego i z papierosem między palcami przypalałem swojego szluga o jego. W tym samym momencie, on patrzył mi w oczy i wypuszczał dym z ust delikatnymi ruchami warg. Intymność doznania była dla mnie zbyt duża. Moje szesnastoletnie serce doznawało  kolejnego ataku i cieszyłem się, że jego powodem znów był Baekhyun.
— Mam już imię — wymruczał, patrząc mi w oczy.
Zaciągnąłem się z myślą, że gdybym to był ja, już dawno robilibyśmy wszystko, tylko nie to. Jedzenie dymu było satysfakcjonujące. Podobnie jak zapychanie się nim po brzegi gardła, wraz z powracającą chęcią, by to wszystko wypluć, a jednocześnie połknąć, wcisnąć do środka i poczuć cholernie mocny ból. Bezwiednie spojrzałem w stronę jego prawego nadgarstka, którego on wcale nie zasłaniał. Dobrze wiedział, że nie jestem w stanie odczytać niczego. Patrzył mi w oczy, kiedy połykał dym.
— Kim jest ten szczęściarz, hm?
— A jakbym powiedział, że ty nim jesteś? — zapytał mnie cicho, jakby zbyt ciekawy, bym faktycznie mógł odpowiedzieć na pytanie.
Kilka sekund później nasze wargi złączyły się w pocałunku bez dotyku języków. Baekhyun pachniał okropnie i smakował dokładnie tak samo jak ja, ale ta chwila była dla mnie najpiękniejszą, póki trwała. Później, między jednym muśnięciem ust, a drugim, Baekhyun postanowił złamać moje serce ostatecznie i naprawdę okrutnie.
— Tak naprawdę jest nim Chanyeol.
I poczułem się jak w hipnagogu, z którego nie mogłem się wyrwać. Złapałem jego policzek otwartą dłonią i tylko pogłębiłem pocałunek, by już nie mógł powiedzieć nawet słowa. Na siłę próbowałem tworzyć sploty naszych języków, ale na próżno. Nawet, gdy moja druga dłoń wyrzuciła niedojedzonego peta przez okno, by wylądować na jego biodrze, on wyrwał się z tego uścisku i wybiegł z mojego pokoju, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, czego nie mówiłem. Na podłodze została siatka z piwem.
Czułem na ustach niebieski, który wydał mi się zbyt słodki, żeby był prawdziwy. Wyjąłem z siatki pierwszą puszkę i spojrzałem w okno. Widziałem, jak wychodził z mojego domu i usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Biegł, nie odwracając się za siebie i starając się wyciągnąć telefon. Jego ruchy wyglądały tak, jakby pierwszy raz w życiu naprawdę się przestraszył. Nie chciałem iść za nim, bo moje płuca znów się zacięły. Nawet oddychać nie umiesz normalnie? Po prostu podnieś klatkę piersiową i ją opuść, idioto. Zrobiłem co mi kazały, ale nie wpuściłem do środka nawet krzty powietrza. Otworzyłem puszkę z piwem, wraz ze swoimi ustami i wtedy poczułem, że zacząłem się krztusić. Bolał mnie każdy kolejny oddech, moje oczy zaszły łzami, a ręce dygotały tak, że nie byłem w stanie utrzymać piwa. Położyłem je na parapecie, czekając aż atak minie, a kiedy dłonie stały się po prostu zimne, popiłem ból alkoholem. Dreszcze rozchodzące się po moim ciele ostrzegały mnie wraz z kolejnymi łzami, a we wnętrzu moich dłoni powstały wgłębienia po paznokciach.
Byłem młody, piłem może trzeci raz w życiu. Już po drugiej puszce czułem, że nie wiem do końca jak wymawia się moje imię. Wypiłem kolejne dwie i wpadłem na cudowny pomysł.

Następnego dnia obudziłem się w pokoju, który poznałem dopiero po chwili. Tak jak mój, miał białe ściany obklejone plakatami super bohaterów, ale więcej tam było Hulka, niż Iron Mana. Głowa bolała mnie bardziej niż kiedykolwiek, a miska postawiona obok moich butów szybko znalazła swoje zastosowanie. Cały osłabiony przez nienawidzący mnie organizm, krztusiłem się własnymi wymiocinami i łzami. Jongin wszedł do pokoju jak tylko mnie usłyszał. Lub może to był jedynie zbieg okoliczności, że kiedy przestałem na chwilę wymiotować, poczułem jego dłoń na karku i szelest pościeli, na której usiadł. Chłopak przytrzymał mi miskę.
— Aż tak źle ci się spało?
Wtedy znów zrobiło mi się niedobrze, a Jongin zaprowadził mnie do łazienki.

***
Maj, 2015
                Szare słońce przechodziło swoim światłem między gałęziami i liśćmi, które poruszały się na wietrze niczym zerwane żagle. Leżałem pod drzewem na szkolnym patio, z głową ułożoną na jednym z jego korzeni. Uniosłem swoją rękę i uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem promienie na swojej skórze. Ciepło poczułem dopiero po kilku kolejnych chwilach, a mój uśmiech stał się większy.
                — Wiedziałem, że cię tu znajdę — usłyszałem głos, który uprzedził cień padający na moje ciało. Jeszcze nie wiedziałem, że słońce zasłoniła mi inna gwiazda.
                — Nie zasłaniaj mi promieni. Chcę jeszcze raz zobaczyć jak świeci — powiedziałem, a Jongin położył się tuż obok mnie. Nasze ramiona dotykały się lekko, a białe koszule zaszeleściły pod własnym dotykiem. Uniosłem znów rękę i spojrzałem na swój lewy nadgarstek z chińskimi znakami, które łączyły moją bladą skórę z siatką żył pod nią. Złota nić zdawała się oślepiać mnie swoim blaskiem. Chłopak obok mnie zaśmiał się cicho i również uniósł swoją dłoń, by po chwili i jego nadgarstek mienił się złotym blaskiem tuż obok mojego. Imię Kyungsoo było dłuższe, a skóra Jongina cudownie oliwkowa, więc jego napis wyglądał jak biżuteria, a nie próba zamaskowania gnijącego wnętrza. Prychnąłem, ale uśmiechnąłem się, kiedy jego dłoń zaczepiła moją.
                — Pytałem swojego hyunga jak to się wymawia — powiedział nagle, a ja od razu odwróciłem się na brzuch, czując w nim chochliki. Spojrzałem na jego twarz, którą rozświetliło moje oblicze. — Lu Han.
                Spojrzałem na swój nadgarstek raz jeszcze, a dwa chińskie znaki zdawały się mienić jeszcze bardziej. Powtórzyłem imię kilka razy, czując się kompletnym na jedną chwilę. Mimo tego, że to Jongin był tym, który ucałował moje przeznaczenie tuż po tym, jak pojawiło się na skórze.
                — Muszę go znaleźć.
                — Wiem — odparł krótko. Miałem wrażenie, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale nic takiego się nie zdarzyło. Jongin nie wierzył w głupoty nadgarstków i wielkie miłości, które tworzyło przeznaczenie. Właśnie dlatego, kiedy była mowa o Luhanie, automatycznie przestawał się odzywać. Czasami po prostu przerywał mi pocałunkami, po czym tłumaczył się, że nie znosi tego tematu. Ale nie było nigdy mowy o Kyungsoo. Ani razu nie słyszałem, żeby wymawiał to imię.
                — Ucieknij ze mną do Chin — wypaliłem. — Za chwilę wakacje, wynajmę jakieś mieszkanie i za wszystko zapłacę, obiecuję. I tak bardzo wątpię, że go znajdę, ale… Nie tylko po to można tam pojechać. Ucieknijmy.
                Ale Jongin nigdy później nie chciał z nikim uciekać i to ja powinienem wiedzieć o tym najlepiej. Zadałem mu ból. Patrzył w moje oczy i widziałem, jak minimalne iskierki, które jeszcze miał, zgasiłem jedną po drugiej. Stał się szary jak słońce.
                Następnego dnia widziałem wszystko wyraźnie, jakby szarość rozpoczęła swoje dni świetności na dobre, kiedy postanawiała ulewnym deszczem rozmyć wszelkie kolory. Wybiegłem z domu tak jak Baekhyun, ale nie szukałem po kieszeniach swojego telefonu. Przed nikim nie uciekałem. Patrzyłem na drogi, bardzo dobrze wiedząc, że wszystkie one prowadzą na cmentarz, aż w końcu właśnie w nim wylądowałem. Przestałem biec. Jest coś niesamowitego w atmosferze, którą tworzą uśpieni na wieki. Czasami patrzyłem na zdjęcia ludzi, którzy już dawno tworzyli swoją wieczność pod kamiennymi płytami i zastanawiałem się w jakim stadium rozkładu są ich ciała. Dopiero wtedy zauważyłem, że pada już naprawdę mocno, a burza zapowiedziała swój początek ogromną błyskawicą. Prawie podskoczyłem, słysząc ogrom jej uderzenia i przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej dostać się do nie całkiem nowego mieszkania siostry Jongina. Kiedy dotarłem, po jej zdjęciu spływały gorzkie krople deszczu, a ona nadal była uśmiechnięta. Zabrałem już przemoczonego misia z płyty grobowej i schowałem go pod kurtkę, jakby był żywym, małym, zziębniętym stworzeniem. Zacisnąłem zęby i znów zacząłem biec, chociaż tutaj nie wypadało. Biegłem nie przez deszcz, ale usilną potrzebę zobaczenia chłopaka. Jego dom nie był tak daleko, dlatego już chwilę później przeskakiwałem przez furtkę i tłukłem pięścią w drzwi. Pamiętam, że było mi bardzo zimno. Otworzył drzwi i pociągnął nosem, ale kiedy zobaczył, że to ja, chciał z powrotem je zamknąć bez słowa. Włożyłem stopę między futrynę a drzwi w ostatniej chwili. Zabolało mnie całe śródstopie, ale zacisnąłem zęby i na siłę otworzyłem je na nowo. Wyciągnąłem misia zza kurtki.
                — Pomyślałem, że zgnije, jeżeli cały czas będzie tak padało i… Przyniosłem — powiedziałem, a on patrzył na mnie z niedowierzaniem.
Z kosmyków, które wypadły mi spod kaptura kapały resztki deszczu na moje policzki i byłem prawie pewien, że wyglądałem, jakbym płakał. Jongin za to, w swojej o wiele za dużej bluzie i wygniecionych dresach zagryzł policzek od wewnątrz, spoglądał wszędzie, byle tylko nasze oczy nie spotkały się znowu. Zabrał pluszaka agresywnym gestem i przycisnął go sobie do piersi, plamiąc swoją koszulkę.
                — Nie musiałeś — powiedział, a jego chrypa brzmiała nieco bardziej znośnie niż kilka dni temu.
                — Ale chciałem.
                — Więcej nie musisz chcieć — prawie szepnął, a kiedy tylko zabrałem stopę, on po prostu trzasnął mi drzwiami przed nosem.  
***

                Każdej nocy przed zaśnięciem zastanawiałem się kim jest Luhan. Nie starałem się tworzyć wyimaginowanego ciała, które miało mi odpowiadać, ale raczej uzgadniałem ze sobą jakie cechy chciałbym, by miał. Kolorowałem cały zarys jego życia, marząc go co poranek i zastanawiając się nad tym od nowa. Ta zabawa miała sens tylko w mojej głowie i to właśnie dzięki niej byłem w stanie zasnąć spokojnie każdej nocy. Tak, jak kiedyś nie mogłem wytrzymać przez napór, jaki tworzyła pierzasta pościel na mojej klatce piersiowej, tak teraz myślałem o ciężarze, jaki będzie zostawiał po sobie mężczyzna na moim ciele i zasypiałem. Z myślą, że przecież Chiny są małe w porównaniu do całej reszty świata. Czując w klatce piersiowej własne połamane na części, niebieskie serce, oczami wyobraźni widziałem jak Luhan bierze je w ręce i ma sposób na to, by je naprawić. Patrzyłem, jak układa je po swojemu kładąc ręce przy mojej szyi i śmiejąc się z moich żartów. Prawie czułem jego delikatny oddech na własnym policzku i marzyłem, by go dotknąć. Poczuć, że to nie jest tylko moja wyobraźnia, chociaż Luhan nie był ani trochę realny. Pocieszenie, które przychodziło zaraz po fali moich oczekiwań nie było niczym innym, jak tylko nadziejami.
                Po kilku dniach Jongin wrócił do szkoły, ale ja już nie siedziałem z nim na stołówce. Patrzyłem, jak siada przy swoim stoliku samotnie, by zaraz obok niego zebrało się kółeczko adoracji, które jeszcze niedawno potrafiłem zgrabnie odsyłać na swoje miejsce. Ja za to grzałem niewygodne krzesło zaraz obok dziwnego chłopaka, który od zawsze siedział sam. Przez pierwsze kilka dni zupełnie nie zdejmował ze swoich uszu słuchawek, kiedy przy nim siedziałem, ale dzisiaj wyjątkowo od razu je  ściągnął, kiedy tylko położyłem tackę z jedzeniem obok tej jego. Nie zauważyłem tego w pierwszej chwili, bo mój wzrok nadal wbity był w Jongina, który przystojnym gestem poprawiał swoje ciemne, coraz dłuższe włosy, które układały się już w lekkie fale.
                — Nie siedzisz już z Kaiem, bo zerwaliście, czy jestem nową gwiazdą ukrytej kamery? — zapytał nagle ten dziwny chłopak i wziął do ust frytkę. Dopiero wtedy tak naprawdę spojrzałem na jego twarz i zauważyłem, że na jego ustach gra nieco ironiczny uśmiech, udekorowany dołeczkiem w lewym policzku. Zaskoczył mnie. Nie miałem pojęcia, że ten chłopak w ogóle umie mówić. — Jongin często o tobie mówi na wuefie. To ja powiedziałem mu jak wymawia się imię, które dostałeś — powiedział i podał mi rękę, którą czym prędzej uścisnąłem. — Yixing.
                — Sehun.
                — Wiem — powiedział. — Ostatnio widziałem, jak grałeś w kosza po zajęciach. Powinieneś zacząć uczyć się kontrolować ruchy swoich nóg. Przewracasz się zaskakująco często, jak na osiemnastolatka. I robisz o dużo za dużo przerw. Twoje ciało nigdy się nie wyrzeźbi, skoro nie pozwalasz mu się prawdziwie zmęczyć.
                Nigdy wcześniej i nigdy później nie poznałem nikogo, kto mówiłby tak dużo rzeczy na raz, ale chyba właśnie dlatego bardzo szybko złapaliśmy wspólne wibracje. On mówił o wszystkim, co tylko chciał, a ja nie miałem nic przeciwko słuchaniu i odzywaniu się tylko od czasu do czasu. I choć tak wiele słów wychodziło z jego ust, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wraz z każdym dniem wiem o nim coraz mniej. Ukrył nawet przede mną fakt, że jest dwa lata starszy i tak naprawdę nigdy nie dowiedziałem się o tym od niego. Dopiero, kiedy zaczepił mnie jego kolega z klasy okazało się, dlaczego wszyscy prócz mnie wołali na niego ‘hyung’.
                — Dlaczego nie powiedziałeś mi, że jesteś moim hyungiem? — zapytałem pewnego dnia, kiedy słońce znów wróciło do łask, a droga ze szkoły wyjątkowo nam się dłużyła. Yixing poprawił wtedy swoje włosy tą samą ręką, na której miał niezliczoną ilość bransoletek i rzemyków wątpliwej jakości.
                — Nie musisz wiedzieć wszystkiego – zauważył, jeszcze bardziej zwalniając rytm kroków. — Wiesz, to jedne z tych drzwi, których nie możesz otworzyć, bo i tak nie umiałbyś ich zamknąć.
                Mówił zagadkami, ale to była jedna z tych rzeczy, którą naprawdę lubiłem. Przypominało mi to czasy, kiedy Baekhyun czytał mi wiersze swojej mamy, a później analizowaliśmy wszystkie słowa, jakby one faktycznie miały jakieś znaczenie. Nie do końca rozumiałem jego zamykanie się w szczelnym pancerzu, przy równoczesnej próbie bycia naprawdę otwartą i elastyczną osobą, do której w gruncie rzeczy lgnęło wiele osób. Ta dwoistość jego charakteru była zbieżna z sytuacjami w jakich się znajdował. Potrafił brać na siebie wielkie wyzwania, ale z drugiej strony starał się nie wychodzić im naprzeciw. Dokładnie tak jakby oczekiwał, że one się zjawią, ale nie chciał sam ich wywoływać. Nasza relacja wyglądała podobnie – to ja przykleiłem się do niego. On tylko każdego kolejnego dnia przyjmował moje towarzystwo wraz z właściwą tylko jemu dawką spokoju i oczekiwania, jakby wiedział, że tak właśnie się stanie i nic nie zamierzał z tym zrobić. Poniekąd czułem się, jakby wcale nie chciał ze mną rozmawiać, ale za bardzo lubiłem jego towarzystwo.